Pięć lat minęło, odkąd Ojciec Vaz apostołował w Kandy i zdobył sobie powszechne uznanie nietylko u katolików, ale i u pogan, którzy podziwiali jego wielką cnotę i poświęcenie się dla bliźniego. To poświęcenie i miłość dla tych, którzy cierpieli, miało się okazać w niezwyczajny sposób:
W połowie 1697 r., około miesiąca lipca pojawiła się ospa w Kandy i poczęła się rozszerzać w przerażający sposób. Indyanie bardzo obawiają się ospy, a w owym czasie zabobon powiększał obawę. Lud bowiem wyobrażał sobie, iż szatan mieszka w człowieku dotkniętym tą chorobą. Ztąd uciekali od chorych, jakoby od samego szatana.
Skoro jeden z członków rodziny zachorował w domu, wszyscy uciekali czemprędzej, porzucając chorego, który częściej z głodu niż z zarazy umierał, albo go wyrzucali do lasów, gdzie go czasem pożerały żywcem lamparty i niedźwiedzie. Umarłych nie grzebano, ale ciała rzucano do dzikich wąwozów.
Ospa strasznie rozszerzała się w Kandy. Król z miasta uciekł!. Bogatsi mieszkańcy wynieśli się na wieś, lud krył się w lasach i zamieszkał w szałasach z gałęzi. Prawie wszystkie domy stały pustkami, leżeli w nich tylko opuszczeni chorzy. Stosy trupów niepogrzebanych gniły po ulicach, pożerane przez psy i jastrzębie.
Vaz ze swym siostrzanem Józefem Carvalho dzień i noc pielęgnował chorych, zarówno chrześcijan jak pogan. Sami ryż gotowali dla chorych i roznosili po domach, dawali im lekarstwa, opatrywali rany i najniższe czynili posługi. Opuszczonym po lasach budowali namioty z gałęzi i codziennie ich odwiedzali.
Chrześcijanom udzielali Sakramentów świętych, pogan nauczali prawd wiary, a iż tym nieszczęśliwym te prawdy nigdy tak jasno przed oczy nie stają, jak w chwili śmierci, wielu się nawracało. Wielką liczbę dzieci ochrzcili przed śmiercią.
Zaraza się wzmagała. O. Vaz i jego towarzyszowi sił nie starczyło pielęgnować wszystkich tych chorych, rozrzuconych po mieście. W blizkości kościoła były cztery domy puste, których właściciele uciekli oddawna. O. Józef użył je na szpital, do którego sprowadził wielką liczbę chorych. Obfite jałmużny, jakie mu przysyłali katolicy z Kolombo, pozwalały mu utrzymywać cierpiących.
O świcie, po Mszy świętej, O. Józef Vaz i Józef Carvalho, wychodzili z kościoła, aby roznosić pożywienie chorym i dzień cały im schodził na zwiedzaniu szpitalów, dotkniętych ospą w mieście, udzielaniu umierającym Ostatnich Sakramentów, nawracaniu konających pogan i grzebaniu umarłych.
Były dnie, w których miewali dziesięć do dwunastu pogrzebów. Neofitów grzebali z większą okazałością, żeby na pogan zrobić wrażenie. Często nie mogli znaleść woźnicy, więc na własnych ramionach dźwigali umarłych i sami kopali im groby. Po oddaniu chrześcijanom ostatniej posługi, grzebali pogan. A przy tak wielkiem wysileniu pracy musieli sami przygotowywać strawę dla siebie i dla chorych, bo O. Vaz w tym czasie wysłał młodego Joama do Goa w interesach missyi.
To poświęcenie katolickich missyonarzy wzbudzało podziwienie i szacunek u pogan. Król Wimala-Dharina- Surya nieraz o nich rozmawiał ze swymi dworzanami. Wszyscy z szacunkiem o nich wspominali.
Zaraza trwała rok cały, poczem ustała. Mieszkańcy Kandy poczęli powracać do miasta i król powrócił. Chciał on w nagrodę posłać O. Józefowi znaczną sumę pieniędzy i dziwił się nie mało, kiedy mu powiedzieli katoliccy dworzanie, iż jej nie przyjmie. Nieraz potem publicznie powtarzał, iż gdyby nie O. Józef Vaz, żywa dusza by nie pozostała w jego stolicy.
fragment książki Apostoł Ceylonu O. Józef Vaz (1687-1711). Napisał X. Władysław Michał Zaleski, Arcybiskup Tebański, Delegat Apostolski w Indiach Wschodnich. W Krakowie w Drukarni „Czasu” Fr. Kluczyckiego i sp. pod zarządem Józefa Łakocińskiego. 1896; s. 45-47; zachowano oryginalną pisownię.
więcej o fascynacji Arcybiskupa Władysława Michała Zaleskiego
św. Józefem Vazem ZOBACZ↓
więcej o św. Józefie Vazie
ZOBACZ↓